Zamek Schwartzenberg stał na niewielkim wzgórzu na skraju Frankenjury. Jego mury leniwie opływała rzeka Pegnitz, która kilka kilometrów dalej wpadała do Regnitz. Ta zaś pod Bambergiem, gdzie urzędował biskup, uchodziła do Menu.
W środę, 17 listopada roku pańskiego 1287 tuż po jutrzni zachodnia wieża zamku runęła z łoskotem grzebiąc pod gruzami jej ostatnich obrońców.
W powietrzu unosił się swąd spalenizny oraz zapach pieczonej wieprzowiny i skwarków.
Graf Otto von Sweinsteiger, zwany „Czarnym Panem” siedział przy stole dojadając gicz cielęcą, popijając ją najprzedniejszym piwem bawarskim mistrza Arnoldusa. Pod stołem dwa wyżły cierpliwie czekały na resztki jedzenia. Obok stała ogromna skrzynia, po brzegi wypełniona złotymi monetami. Zerkając na nią, graf uśmiechał się. Czuł się już na tyle silny, że mógł sobie pozwolić na ograbienie cesarskich poborców podatkowych. Jednego jednak nie przewidział. Jego największy wróg, hrabia Herman von Ratz postanowił ten fakt wykorzystać by zaskarbić sobie łaskę cesarza i pozbyć się znienawidzonego grafa.
Oblężenie zamku Schwartzenberg trwało od dobrych kilku miesięcy. Kolejne szturmy kończyły się równie bezskutecznie, co poprzednie. Cesarz słał von Ratzowi drużyny zbrojnych, ale powoli tracił cierpliwość. Tym bardziej, iż nadchodziły jesienne deszcze, a morale wojska było w rozsypce. Rudolf I nakazał więc zdobyć zamek von Sweinsteigera w ciągu miesiąca, inaczej Ratz zgnije w lochu.
- Panowie, trzeba nam wreszcie zdobyć ten przeklęty zamek, a „Czarnego Pana” rzucić cesarzowi na pożarcie. Tedy czekam na Wasze propozycje... - hrabia zawiesił głos, uważnie przyglądając się swoim dowódcom. W namiocie zaległa cisza, miało się wrażenie, że nikt nawet nie śmiał oddychać. Wtedy z kąta padło ciche:
- Ja mam pomysł – wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dochodził głos.
- Ty? - hrabia z niedowierzaniem wycedził przez zęby.
- Tak Panie. Za waszym przyzwoleniem – tym razem głos Georga Hüttlera, pisarza von Ratza brzmiał nad wyraz stanowczo.
- Mów – odpowiedział z rezygnacją w głosie.
- Tedy Panie każ podkop pod zamek robić i do cesarza pismo ślij o trzydzieści najdorodniejszych tuczników – wyrecytował jednym tchem.
- Ufam, iże wiesz co robisz, Inaczej żywcem ze skóry obedrę i członki usiekę – mimo srogiej zapowiedzi kary, hrabia wiedział, że do tego nie dojdzie. Georg nie raz już zachwycił go lotnością umysłu, ufał więc, że tym razem tak będzie, a on zdobędzie zamek i łaskę cesarza Rudolfa.
- Wiem Panie – hardość w głosie zaskoczyła innych, na sali dało się słyszeć pomruk niezadowolenia.
- Pisz tedy do cesarza, ja pieczęć przyłożę i niechaj goniec czym prędzej do stolicy jedzie – a do zebranych dodał: - Za pomyślność Panowie rycerze, za pomyślność.
- Wielmożny Pan raczy podpisać. Pismo do cesarza w sprawie tuczników. Rudolf Habsburg akurat w Bambergu bawi – Georg podłożył von Ratzowi pergamin z pięknie wykaligrafowanym pismem.
- A to drugie? Oczy pieką, czytać mi się nie chce - spytał hrabia. Zawsze tak mówił by ukryć fakt, ze nie potrafi czytać.
- Cesarz posiłki słał, tedy prośba o żołd dla jego zbrojnych, bo nasza kasa pusta Panie – zgrabnie wyjaśnił pisarz.
- Daleko zajdziesz Hüttler, daleko – uśmiechnął się.
- Panie, podkop gotowy, a i wozy z tucznikami przybyły – zameldował dowódca straży Moltke.
- Hüttler, zaczynaj – hrabia nalał sobie do pucharu piwa i rozsiadł się na ławie, ciekawy co też wymyślił jego pisarz.
- Jutro Panie, plan udoskonalić muszę – odparł wymijająco Georg.
- Pół roku tu siedzimy, jeden dzień różnicy nie zrobi. Więc jutro – von Ratz miał wyjątkowo dobry humor. Bo już oczami wyobraźni widział splendor, z jakim witany jest na dworze cesarskim. Zaszczyty, piękne kobiety i łaska samego Rudolfa mile łechtały jego ego.
Następnego dnia, jeszcze przed świtem, Hüttler nakazał obłożyć drewniane fundamenty zamku, do których dokopali się budowniczowie podkopu, snopkami słomy, a następnie rozkazał wpuścić tam świnie. Gdy już wszystkie weszły do środka, zamknięto podkop i podpalono go.
Przez dłuższą chwilę nic się właściwie nie działo. Nie licząc oczywiście przeraźliwego kwiku świń. Ale gdy wreszcie przepaliły się fundamenty, zachodnia wieża zachwiała się w posadach i runęła, grzebiąc obrońców, w tym grafa von Sweinsteigera. A ogień, wciąż podsycany topiącym się tłuszczem ze świń, dokonał reszty zniszczenia.
- Zdobyłem, nareszcie go zdobyłem! - hrabia wrzeszczał z radości niczym błazen cesarski.
- Mów! Mów mi hultaju jak to zrobiłeś – dodał gdy już trochę ochłonął.
- Panie, cesarz jedzie – Hüttler zmienił temat, dodając: - Tedy lepiej uciekaj przed gniewem jego.
- Gniewem? Toż ja zamek zdobyłem, sławą się okryłem, a nie hańbą – von Ratz poczerwieniał na twarzy.
- Pamiętasz Panie to drugie pismo do cesarza? - graf zbladł, podświadomie czując w tym jakiś podstęp.
- Pamiętam... - odparł sucho.
- Wiedziałem, iże czytać Panie nie potrafisz, więc podpiszesz bez mrugnięcia. A zwracałeś się w nim do von Schweinsteigera z propozycją sojuszu przeciw cesarzowi Rudolfowi. Ja oczywiście przechwyciłem pismo i posłałem gońcem do Bambergu, gdzie bawił cesarz, dowody Waszej zdrady. Pomyślałem, iż nie daruje wam i osobiście przybędzie zemsty dokonać. A że ze świniami jechać mu nie przystoi, tedy ruszy dnia następnego. Stąd i moja zwłoka w planie – wyjaśnił cierpliwie.
- Hüttler, ale dlaczego? Źle Ci było przy mnie? - hrabia świadomy swojego położenia, kwilił jak dziecko.
- Panie, to nic osobistego, jeno polityka – Georg uśmiechnął się.
- A polityka, to sztuka podkładania świń – dodał.
Postscriptum
Użycie świń do spalenia zamku, to fakt autentyczny. Angielski król Jan bez Ziemi w 1215 roku oblegając zamek Rochester wykorzystał do tego celu czterdzieści tuczników. Niestety, nie było wtedy Facebooka, więc nikt nie mógł protestować przeciwko okrucieństwu króla.
Ja ze swojej strony pragnę zapewnić, iż podczas pisania tego tekstu nie ucierpiała żadna świnia.
Kurcze jak to "trzodowo " ująłeś...
OdpowiedzUsuńPolityka to sztuka dobrego tucznika...
Pozdrawiam. Puenta, jak zwykle zaskakująca ...
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
Tak to jest jak ktoś chce być przy korycie... znaczy, w polityce :)
UsuńW Polsce nie brakuje chętnych i aż wstyd patrzeć na ich żenujące przepychanki ....
Usuńchrum... rzekłabym, ale nie zdążyłam jeszcze w polityce się zanurzyć..
Fakt, wstyd patrzeć. Jak się żrą, jak upadają ideały, jak się niszczy ludzi w imię pieniądza.
UsuńHistoria bardzo ciekawa, choć styl walki tak okrutny, że aż nie do wiary.
OdpowiedzUsuńDlaczego przynajmniej tych świń nie zabili przed spaleniem?? Krócej by cierpiały :(
Zdjęcie piękne :)
Myślę, że tu raczej chodziło o efekt psychologiczny związany z przeraźliwym kwikiem ginących świń. Poza tym płonące, żywe świnie próbując uciec rozprzestrzeniały ogień.
UsuńCzłowiek to najokrutniejsze ze stworzeń ;/
UsuńA pająki? ;)
UsuńI już wiadomo dlaczego mówi się "podłożyć świnię"
OdpowiedzUsuńa nie wiedziałam :))
Okrutne to bardzo jednak
Podejrzewam, że w tamtych czasach to była jedna z łagodniejszych rzeczy. Ludzie bywali znacznie okrutniejsi.
UsuńWłaśnie podczytuję o czasach dochodzenia hitlera do władzy. Beletrystyka, ale ziarenka prawdy jak zwykle... kiełkują... Ale do portu: zawsze polityka, władza, poczucie siły (nawet jeśli wyimaginowane) wydobywają z człowieka to co najgorsze. Tak było, jest i będzie... niezależnie od epoki, tytułu, rodzaju broni... i nazwiska :-)
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego ciągle jeszcze wolę rosę na płatkach róży i czary ze słońcem w roli głównej! :-)
Masz rację, dlatego celowo użyłem tu nazwiska Hüttler - tak nazywał się (oryginalna pisownia) dziadek Hitlera, ojciec Adolfa zmienił pisownie i dlatego mieliśmy hitlerowców :)
UsuńP.S.
Z płatkami róży fajne są jeszcze pączki :)
spodziewałam się sesji fotograficznej ze świniami, a tu taki świński podstęp :) ciekawa opowieść i bardzo, bardzo pouczająca :) dlatego zawsze czytam, co podpisuję :D
OdpowiedzUsuńKrótko mówiąc: podłożyłem niezłą świnię ;)
Usuń"Ja ze swojej strony pragnę zapewnić, iż podczas pisania tego tekstu nie ucierpiała żadna świnia. "
OdpowiedzUsuńA szkoda, mam oczywiscie na mysli te polityczne:)
Polityczne same się wykończą :)
UsuńW każdym czasie historycznym byli, są i zapewne będą tacy, którym przy podłożeniu świni ręka nie zadrży. O sumieniu nie wspomnę....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko:))
Taki to już ten nasz świat.
UsuńSama esencja... polityki!
OdpowiedzUsuńZnakomity tekst :)
Dziewczynki i chłopcy przy korycie tak pewnie nie zrozumieją.
UsuńPewnie że nie zrozumieją, wiadomo: parafrazując przysłowie, że nie ma co pereł rzucać przed wieprze, mozna powiedzieć, że nie ma co liczyć, że wieprze przy korycie zawstydzą sie i "nawrócą", do nich nic nie dociera ):
UsuńNajgorsze jest to, że nie ma na to bata. Niby są wybory, ale jakiż my mamy wybór? Między dżumą a cholerą?
Usuń"A ogień, wciąż podsycany topiącym się tłuszczem ze świń, dokonał reszty zniszczenia"
OdpowiedzUsuńOby to nie była przepowiednia.
Czasem, gdy patrzę w telewizor, mam wrażenie, że to staje się faktem.
UsuńSami sobie... a dlaczego 30?:)
UsuńMyślałem o czterdziestu, ale bałem się posądzenia o plagiat :)
UsuńPotem tez 40 i cztery....
UsuńNo super:)
666 i 69 też zajęte
Usuń:)) W razie posądzenia mogę bronić:) A cudzysłów nie jest rozwiązaniem?):))
UsuńJa tam wolę z cudzysłowami nie ryzykować :) Ale obrona zawsze się przyda :)
UsuńRyzyko jest pożądane... tak podejmują decyzję osoby ze skierowaniem na sukces:)
UsuńOk! Słowo się rzekło. Jestem gotowa bronić:)
"I ja waść i Ty waść, a kto będzie świnie paść?" bo teraz wiadomo już kto świnie podrzucił ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy tekst, a świnek szkoda...tyle szynki się zmarnowało ;)
Zginęły śmiercią męczeńską - w imię idei.
UsuńPolityka to jedno wielkie świństwo...
OdpowiedzUsuńMyślę, że bardziej politycy.
UsuńPatrzę na ten zameczek, patrzę i patrzę, i szkoda mi go mimo wszystko. I szkoda mi świń. Ja ze wsi. Rodzice co prawda nie mieli typowego gospodarstwa, ale świnki się zdarzały. Zawsze je karmiłam po powrocie ze szkoły. Ale jak coś było przy nich robione, nawet "zwykłe drutowanie", to uciekałam do domu, chowałam się w pokoju i zamykałam okna, żeby nie słyszeć...
OdpowiedzUsuńMieszkam niedaleko chlewni. Teraz to już cień czasów dawnej świetności, ale kiedyś to aż skóra czasem cierpła od ich kwiku.
UsuńTyle szynek i schabiku i... karkóweczki poszło z dymem. Ale skoro Paryż wart mszy,to i opowieść warta stada tuczników:-)
OdpowiedzUsuńNo i golonek też żal :)
UsuńI na koniec: jak zwykle piekne zdjęcie, zgrabny trafny tekst i znów wychodze od ciebie z nową wiedzą w łepetynie:)
OdpowiedzUsuńCieszę się i pozdrawiam - Darkpedia :)
Usuńzdecydowanie tak!
UsuńNo i przegapiliśmy ten wpis. To z braku uciekającego czasu jakoś tak ciągle go nam brakuje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy.
Mi też ostatnio czas przyspieszył. Na wszystko go brakuje.
Usuń