wtorek, 29 października 2013

Buka

 

Mu­minek wyob­ra­ził so­bie, że jest Buką. Zgięty wpół po­suwał się wol­no przez sto­sy mar­twych liści, a po­tem stanął, roz­pościerając wo­koło siebie mgłę. Wreszcie wes­tchnął i spoj­rzał tęsknie w ok­no. Czuł się naj­bar­dziej sa­mot­nym stworze­niem na świecie. 

środa, 23 października 2013

Z braku laku lepszy kit. Czyli o Swarogu, który jest Światowidem


"Jutro, 15 marca o godzinie 14.30 w budynku Remizy odbędzie się casting do filmu "Swaróg - ogień i krew"  Zapraszamy – Tadzik kurdeczka, co to ten czasting?
- Euzebiusz, zabij mnie... - tu Tadzik ugryzł się w język – ale nie wiem.
- Się kurdeczka jutro zobaczy – zawyrokował. - A tera kurdeczka do Czesławy po bełta.

Pierwsi gapie pojawili się przed remizą już około południa. Kilka minut po czternastej pod budynek podjechał czarny Opel Vectra kombi, z którego wysiadła niebrzydka kobieta w wieku nieprzesadnie młodym, pryszczaty okularnik, a na końcu mężczyzna o posturze "długi jak miesiąc, chudy jak wypłata". Był to asystent reżysera Artura Glazury, Filip Bata.
Rozejrzał się wokół i rozbawiony szepnął coś na ucho pani Jadzi, zapewne jakiś nieprzyzwoity żarcik, bo zaczerwieniła się i zaczęła nerwowo chichotać. Okularnik w tym czasie wydał dyspozycje, żeby ustawić się w kolejkę i wchodzić pojedynczo.
Gdy przyszła kolej Euzebiusza, ten mruknął pod nosem - kurdeczka, na co mi to - ale pchnięty przez Tadzika otworzył drzwi. Na jego widok „pryszcz w okularach” głośno przełknął ślinę, a pani Jadzia swój kolejny chichot.
Bata był starym wygą, nie takich już widywał i to go uratowało przed nazbyt teatralnie okazanym zdziwieniem. Szybko otrząsnął się z szoku wizualnego i krzyknął:
- Otóż i nasz Swaróg, groźny bóg ognia! I dodał - Widzimy się jutro, punktualnie o siódmej przed remizą. Samochód zabierze pana na plan.

Oszołomiony dynamicznie rozwijającą się karierą aktorską Euzebiusz nie mógł spać całą noc, zatem bez problemu stawił się o umówionej godzinie przed remizą. Samochód już czekał, bez słowa wsiadł i pojechali na plan zdjęciowy.
- Panie reżyserze, oto nasz Swaróg – powiedział podnieconym głosem Bata przedstawiając Glazurze Euzebiusza.
Ten podszedł do reżysera i przyjrzał mu się z uwagą. Przed nim stał człowieczek o posturze beczki miodu i twarzy mopsa, wzrostem sięgający mu trochę powyżej pasa.
- Doskonały wybór Bata, doskonały. Będą jeszcze z Was ludzie – zawyrokował Glazura, a asystent poczerwieniał niczym podlotek.
Ktoś podstawił Euzebiuszowi krzesło, ktoś inny podał gorącą kawę, kostiumolog wziął miarę, a specjaliści od makijażu rozpoczęli swoją pracę.
- Mamy chwilkę czasu, wprowadzę więc pana w rolę - konfidencjonalnie wyszeptał reżyser.
- Otóż drogi panie – zaczął wyraźnie już podniecony Glazura – jak zapewne domyśla się pan, film będzie o prasłowiańskiej walce dobra i zła, o bóstwach naszych pradziadów wspomagających kruchy świat ludzi w ich walce z siłami ciemności. W warstwie metafizycznej widzę tu paralelę do czasów obecnych, w których zło pod postacią alienacji, wyścigu szczurów i brudnej miłości stara się zniszczyć...
- Ale... - przerwał Euzebiusz.
- Tak, tak, wiem. Paralela może być trudna do uchwycenia, przynajmniej dla kinomana mniej wyrobionego. Ale dziś wszak mamy już widza inteligentnego, na miarę naszych umysłów – Glazura puszczając oko do Euzebiusza wskazał dłonią siebie i jego. Ten uśmiechnął się, bo przypomniał sobie jak to go dyrektorka po głowie głaskała. A przecież głupiego nie tknęłaby, więc porównanie reżysera przypadło mu do gustu.
- Skoro się rozumiemy – kontynuował filmowiec – przedstawię panu uniwersum, w którym przyjdzie się panu poruszać. Otóż jest pan Swarogiem, bogiem ognia, Słońca, rządzi pan przyrodą i społeczeństwem.
W pierwszej scenie Swaróg siedzi za kamiennym stołem, na którym stoi ogromny kielich. Przed stołem jest basen, przez który musi przejść każdy, kto chce dostać się przed oblicze Boga. Płonie w nim oczyszczający ogień, a strzeże go Dziwożona. Wie pan, taka naga i piersiasta jak ta kobieta, którą grała Figura w Mlecznej drodze u Kondratiuka – Euzebiusz pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nawet myśleliśmy o Figurze, ale ona już nie ma figury, więc będzie Angelina Jolie. Pozwoliliśmy jej zagrać z Olbrychskim, ma wobec nas zobowiązania. Nawet już dla niej zmieniliśmy scenariusz, bo Dziwożony miały obwisłe piersi, zarzucały je na plecy i używały jako pralników. Angelina na to się nie zgodziła.
- A, panowie technicy – nagle zwrócił się w stronę stojącej nieopodal przyczepy – proszę mi krew przygotować. Taką, jak wczoraj mówiłem: z miodu, soku z buraków i wody. A do tej ciemniejszej, żylnej to dodać sosu czekoladowego. Tylko dużo proszę zrobić, jakieś 5 litrów.
- To o czym to my…? A już wiem – ponownie zwrócił się do Euzebiusza.
- Kurdeczka, ón tak zawsze – Euzebiusz zapytał stojącego obok asystenta.
- Dziś ma pan szczęście, bo tylko pieprzy. Normalnie to pierdoli – odpowiedział znudzony Bata.
- ...a w oddali galopują czarni jeźdźcy. Wie pan, jak Komorowska u Zanussiego. No, w tym... w Cwale. Albo husaria u Hoffmana – dodał. W kącikach ust filmowca pojawiła się piana.
- Wtedy pan bierze do ręki pochodnię i podpala nią alkohol, który jest w kielichu. Jak u Wajdy, pamięta pan tę scenę?
- Chyba...
- Wiedziałem, że będzie pan pamiętał. Genialna scena! Ileż w niej mocy, metafizyki i symboliki. Ileż warstw i cieni. A jaka gra aktorska. Szkoda, że Zbyszka nie ma już z nami – Euzebiusz czuł nasilający się ból głowy.
- A teraz proszę się skupić. Czarni jeźdźcy są tuż, tuż. Przerażona Dziwożona ucieka, więc pan wypija zawartość płonącego kielicha, bierze topór do ręki i odrąbuje głowę pierwszemu...
- Tak kurdeczka? - Euzebiusz wziął potężny zamach i ciął toporem. Beczkowate ciało Glazury z plaśnięciem opadło na ziemię, a głowa potoczyła się prosto pod nogi wózkarza. Ten spojrzał na nią i wymamrotał:
- Pan reżyser to dla filmu głowę stracił - a głośniej dodał - Koniec zdjęć, Wracamy do domu.
Po kwadransie na miejscu niedawnego planu filmowego pozostał jedynie Euzebiusz i skrzętnie przez nikogo niezauważone ciało oraz głowa reżysera.

czwartek, 17 października 2013

Chińska klątwa





Niszczyła go.
Robiła to z wielką przyjemnością od prawie trzech lat. Niemal każdego dnia. 
Za wyjątkiem sobót i niedziel.
Nie było to specjalnie trudne, bo Tomasz był pierdołą, na dodatek słabej wiary w swoje siły. Jego życie było jak sinusoida – od chęci zaimponowania rówieśnikom, po ukrywanie się w bezpiecznej skorupie.
Ale gdy chciał imponować, to opowiadał. A to że zna kogoś znanego, a to że z nim rozmawiał. Oczywiście taka pierdoła jak on nie mogła znać tych wszystkich ludzi i rozmawiać z nimi. Wie o tym każde dziecko. A Tomkowi zawsze brakowało sił, by to udowodnić, bo wraz z pierwszą ironią zamykał się w sobie. Miał więc opinię fantasty i nieszkodliwego kłamcy. No i dostarczał rozrywki.
Regina była piękna, władcza i przebojowa. Lubiła też wzbudzać podziw. Dość łatwo przychodziło jej porywanie tłumów i kreowanie opinii. Była uzależniona od przyjaciół, a przyjaciele od niej. Ceniła szczerość w uczuciach – jak kochała to szczerze. Nienawidziła też szczerze.
Dlatego Tomek dość szybko stał się pośmiewiskiem szkoły, a nieudolne próby obrony powodowały wybuchy kolejnych fal szyderstw.
Była jednak rzecz, która zmieniała go diametralnie. To pasja. Poświęcał się jej bezgranicznie, czuł się z nią nad wyraz pewnie, wtedy twardo stąpał po ziemi. Nurzał się więc w niej bez tchu oddając się w jej ramiona, była jego bezpieczną przystanią.

Dni przechodziły w tygodnie, tygodnie w miesiące. Pasja pochłonęła całe życie Tomka, szkołę sprowadził do poziomu czynności koniecznej, jak spanie, jedzenie czy mycie. Przestał też dostarczać Reginie pretekstów do drwin i uszczypliwych uwag, z lekkim rozbawieniem obserwował jak z coraz większym trudem przychodzi jej utrzymywanie się w roli królowej ciętej riposty i niewyszukanej ironii.
Tak na przykład było w piątek. Ktoś przeczytał w Trybunie Robotniczej, że w sobotę w telewizji będzie koncert Piwnicy pod Baranami.
- Tomek, znasz ich, prawda? - zaczepiła go.
Tomek nie odezwał się, odruchowo skulił się w sobie. Ledwo zauważalnie, ale Regina krzyknęła triumfująco:
- Widziałam! Założę się, że jesteś z nimi na per ty.
Salwy śmiechu dopełniły całości.

Nie lubił poniedziałków. Po wspaniałych weekendach, w czasie których całkowicie oddawał się pasji, powrót do szkoły był dla niego traumą. Później, im bliżej piątku, było łatwiej. Ale poniedziałek napawał go obrzydzeniem.
Wlókł się więc noga za nogą na spotkanie z przeznaczeniem, rozmyślając o kolejnych zaczepkach Reginy. Przeklinając w myślach powszechny obowiązek nauki, ze wzrokiem wbitym w podłogę doczłapał do klasy.
- Tomek, ale że nic nam nie powiedziałeś?
- No jak tak można?
- Gratulacje stary...
- Wiesz, to wszystko przez Reginę, to ona nas tak...
- Nie gniewaj się, to ta suka mnie tak otumaniła, wiesz, ze zawsze Cię lubiłem...
- Piękne to było...
- Ty naprawdę ich znasz!
- Idzie ta dziwka, nie odzywamy się do niej...
- Tomek, zaskoczyłeś mnie...
- A jak pięknie zapowiedział Cię Skrzynecki...
- Ja zawsze w Ciebie wierzyłam...
- A wiesz, jak zaśpiewałeś to: "Przeciw temu czasowi kiedy mnie wyminiesz, ledwo okiem rzuciwszy grosik pozdrowienia" to od razu pomyślałam o tej żmijce Regince.
Wszyscy się przekrzykiwali, każdy chciał choćby dotknąć Tomka. Wtedy ktoś powiedział:
- Ludzie, cisza. Dajmy coś powiedzieć mistrzowi.
Ucichł gwar. Tomek spojrzał na stojącą z boku Reginę. Ocierała łzy.
- Jest taka starożytna chińska klątwa – zaczął – Obyś żył w ciekawych czasach. Dziś dodałbym drugą: obyś miał takich przyjaciół ja wy.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...