wtorek, 31 grudnia 2013
poniedziałek, 30 grudnia 2013
niedziela, 29 grudnia 2013
sobota, 28 grudnia 2013
piątek, 27 grudnia 2013
czwartek, 26 grudnia 2013
niedziela, 22 grudnia 2013
Wesołych Świąt
Miłości, co ważniejsza od dóbr świata tego
zdrowia, by przetrwać chwile złego
pracy, co życiu sens nadaje
przyjaciela, co zawsze jak anioł staje...
zdrowia, by przetrwać chwile złego
pracy, co życiu sens nadaje
przyjaciela, co zawsze jak anioł staje...
sobota, 21 grudnia 2013
piątek, 20 grudnia 2013
Karpe diem
A na koniec, tak a propos Carpe diem - w trakcie swoich wędrówek zdarzyło mi się
o tej nazwie widzieć cukiernię, a także zakład pogrzebowy.
Zbrodnia doskonała
Zbliżały się święta Bożego
Narodzenia. Mimo wszystko Zuzanna lubiła je. W tym całym świątecznym uniesieniu
bywało, iż mąż czy syn przez chwile dostrzegali ją, uraczyli ciepłym słowem, a
nawet pochwalili. No i przez całe trzy dni byli ze sobą razem.
Tegoroczne zapowiadały się
inaczej. Początkiem grudnia mąż wymyślił świąteczny wyjazd na narty. Do
Austrii. Nie określił kto jedzie, więc zamigotała w niej iskierka nadziei, że
może tym razem zabiorą ją ze sobą. Przez cały grudzień wyczekiwała na to jedno,
jedyne słowo. Tłumaczyła sobie: pewnie trzymają mnie w niepewności, powiedzą mi
dopiero przy wigilijnym stole. Przecież lubię narty, dobrze jeżdżę, mam prawie
cały sprzęt, brakuje tylko gogli.
Tymczasem mąż z synem poświęcali
każdą wolną chwilę na planowanie wyjazdu, przygotowywanie sprzętu i
kompletowanie ciepłej odzieży. Pojechali też kupić nowy aparat fotograficzny.
Nadeszła Wigilia.
- Wiesz Kochanie, ten karp
wyszedł Ci nawet bardzo smaczny. Co prawda mógłby być trochę bardziej słony, a
panierka bardziej chrupka, ale to przecież mało znaczące szczegóły – mąż był w
dobrym nastroju.
- A teraz – dodał po chwili –
prezenty i idziemy spać, bo jutro, skoro świt jedziemy – uśmiechnął się do
syna.
Na słowo: prezenty, Zuza
mimowolnie spojrzała pod choinkę. Jeden prezent wyróżniał się, był zapakowany
inaczej niż reszta, którą dzień wcześniej pakowała późnym wieczorem. Serce
zabiło jej mocniej.
- Może to gogle? - pomyślała.
Syn podszedł do choinki, podniósł
go i podał jej mówiąc:
- To dla Ciebie mamo.
Nerwowo rozdarła papier i
otworzyła pudełko. W środku był czerwony, polarowy koc.
- Kochanie, my jutro jedziemy,
zostajesz sama, więc przyda Ci się, byś nie marzła. Od jutra zmniejszyłem
temperaturę na piecu. Wiesz jaki ten gaz drogi, nie ma sensu grzać tak mocno,
gdy nas nie będzie – dodało przepraszającym tonem.
Zuzanna jeszcze
raz obeszła wszystkie
pokoje, sprawdzając,
czy wszystko jest w
porządku. Na koniec
zajrzała do kuchni.
Pomyślała, że jeszcze
sprawdzi temperaturę
na termometrze.
- Zimno,
muszę się ciepło ubrać
– absurdalność tej myśli
lekko rozbawiła ją, ale
wróciła do sypialni
po ciepły, polarowy koc.
Starannie złożyła go
w „kostkę”, wzięła
pod pachę i wyszła,
uprzednio gasząc światło
i zamykając drzwi na
oba zamki.
- Kiedy
ostatni raz widział
pan żonę? - zadając
pytanie, Minkiewicz,
stary, zmęczony życiem detektyw
zapalił papierosa.
- Rano,
w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Zrobiła mi
kawę i zapakowała
nam kanapki na drogę. Wybieraliśmy się z
synem na narty do Austrii – Antoni Korski,
przystojny, szpakowaty
mężczyzna w średnim
wieku spojrzał pytająco na
paczkę papierosów.
- Oczywiście,
proszę się poczęstować
– detektyw podał zapałki,
dodając: - proszę
mi opisać żonę, jak
mogła być ubrana, jak
wyglądała. Może jakieś
istotne szczegóły
wyglądu?
- Wie
pan, wyglądała tak normalnie,
jak to kobieta...
Piersi i tak dalej...
- To
może sprecyzuję – wszedł mu
w słowo Minkiewicz
– jakie miała włosy,
kolor oczu, sylwetka,
jakieś znamiona.
- Włosy
miała takie trochę długie.
Chyba szatynka. Wie Pan
jak kobiety często zmieniają
kolor włosów, nie można
za nimi nadążyć – dodał przepraszającym
tonem puszczając oko.
- A
oczy? - przesłuchującego
nie bardzo rozbawił kiepski
dowcip.
- Czarne...
Nie, zielone. Tak, zielone.
A na twarzy miała
zmarszczki, dużo zmarszczek.
Wie Pan, tyle razy
jej mówiłem – kontynuował
– żeby kupiła sobie jakiś
krem, bo nie można
patrzyć na jej
twarz, ale ona mnie
nie słuchała. Wyglądała
przez to jakieś dziesięć
lat starzej.
- Rozumiem,
a sylwetka? Jak wyglądała?
- detektyw spytał robiąc
na boku notatki.
- Ona
gruba była. Cały czas
jadła. Nawet nocami wstawała
i szperała w lodówce.
Tyle razy z synem
jej mówiliśmy, żeby przestała,
bo jak tu później
pokazać się na
plaży. Ale ona jak
zwykle nas nie słuchała
– Antoni zaciągnął
się papierosem. Był
wyraźnie poirytowany.
Minkiewicz znowu coś
zanotował, po czym
spytał:
- A
jak mogła być ubrana?
Sprawdzał pan czego
brakuje?
- Ona,
znaczy Zuza miała tam
jakieś swoje fatałaszki.
Trudno się w nich
połapać – odparło
przepraszającym tonem.
- Ale
wie pan, zniknął polarowy
koc z sypialni – dodał
po chwili zastanowienia.
- Taki czerwony.
Kupiliśmy jej z
synem pod choinkę, bo
narzekała, że nocami
jej zimno – Korski był
wyraźnie zadowolony,
że wreszcie coś konkretnego
sobie przypomniał.
- Koc
z łożu małżeńskim
to podstawa – stary detektyw
nie krył ironii.
- Ma
pan rację – Antoni jednak
kompletnie jej nie
wyczuł - następnego
dnia wyjeżdżaliśmy z
synem na narty, żona
zostawała w domu
sama, prosiłem więc by
nie paliła tak mocno
w piecu.
- Chyba
coś mamy panie komisarzu
– młodszy aspirant Solski
wpadł do pokoju Minkiewicza.
- A
gdzie pukanie i dzień
dobry? Wy mi tu
Solski Niesiołowskim czy jakimś innym Brudzińskim
nie zajeżdżajcie, bo
choć stary jestem, to
gnaty poprzetrącam – nic
tak nie irytowało
starego detektywa,
jak brak kultury i
dobrego wychowania.
- Solski
karnie wyszedł z pokoju,
zamykając za sobą
drzwi. Odczekał kilka sekund,
po czym zapukał. Gdy
usłyszał: - Proszę!,
otworzył drzwi, stanął
na baczność i wyrecytował:
- Dzień
dobry panie komisarzu.
Mamy ślad.
- Dzień
dobry. Mówcie – Minkiewicz
machnął ręką, tym
samym okazując aprobatę dla
manier młodszego aspiranta.
- Niecały kilometr
od domu jakiś dzieciak,
który spacerował z psem,
zobaczył coś w
krzakach. Jest zawinięte
w czerwony koc.
Gdy technicy
policyjni zabezpieczyli
ślady, komisarz nakazał usunięcie
koca. Pod nim, zwinięte
w kłębek, leżały zwłoki
otyłej kobiety. Minkiewicz
wyjął z kieszeni jedyne
zdjęcie żony Korskiego,
jakie udało się zdobyć
i pochylił się nad
ciałem.
- To
ona, Zuzanna Korska – stwierdził
po dłuższej chwili.
- Biedaczka,
zamarzła tak blisko
domu – westchnął młodszy aspirant.
- Wychowywałem się na
wsi, mieliśmy wtedy przy budzie starego psa. Miał chyba siedemnaście lat. Był
głuchy, ślepawy, ledwo chodził. Ale żal go było uśpić – Solski spojrzał na
komisarza z lekkim zdziwieniem.
- I wiecie co młodszy
aspirancie? Któregoś dnia postanowił umrzeć. Przez noc wygryzł dziurę w płocie
i uciekł. Znaleźliśmy go kilka dni później. Leżał pod krzakiem, martwy,
zwinięty w kłębek. Psy tak mają, jak czują zbliżającą się śmierć, albo chcą
odejść, to uciekają, by odejść w samotności... – Minkiewicz zamyślił się.
- Smutna historia
panie komisarzu. A ja tam myślę, że ta kobieta – wskazał ręką zamarznięte
zwłoki Zuzanny - to nieszczęśliwy wypadek.
- Wypadek? -
Minkiewicz zapalił papierosa
– to było morderstwo.
- Morderstwo?
- Solski nie krył
zdumienia.
- Morderstwo
panie kolego – powtórzył
komisarz. Zabiła ją
obojętność. Zbrodnia doskonała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)